czwartek, 31 grudnia 2009

ostatni dzień roku...

Święta minęły bardzo szybko, nawet nie wiem jak to przeleciało, bo w Polsce spędziłam tylko 4 dni i we wtorek już trzeba było wracać, wczoraj już w pracy od 8, dziś zresztą też... nie ma to jak spędzić Sylwestra w pracy, chociaż mogłoby być gorzej... ja kończę o 16.30 a mogłabym pracować wieczorem... tak więc liczy się pozytywne podejście :) w pracy nawet spokojnie, co nie znaczy, że nic się nie dzieje, ale i ludzi mniej i wogóle jakoś tak... szampan w każdym bądź razie się chłodzi :)
Pogoda w Bp ładna...jak mówi staropolskie przysłowie "Na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok"...i faktycznie, co prawda Nowy Rok jutro, ale dziś jak jechałam do pracy to już dużo jaśniej było niż wczoraj :) może za niedługo będę widziała Budapeszt nie tylko by night :)
Dziś na wieczór jadę do Gyuli (tak więc część Sylwestra w pociągu spędzę) a potem idziemy z Zsoltem na jakąś spokojną domówkę i po północy nyny- przyznam szczerze, że chciałabym się wyspać...jeśli ktoś twierdzi, że do porannego wstawania można się przyzwyczaić...to w moim przypadku grubo się myli :) aha, musimy jeszcze po północy zjeść parówki wieprzowe i zupę z soczewicy (wg węgierskiej tradycji w Nowy Rok nie można jeść ani ryb ani drobiu - bo szczęście odpłynie albo odleci a soczewica jest symbolem mnogości czyli bogactwa) ot takie zwyczaje, nie do końca smaczne, ale ja ortodoksyjnie trzymająca się tradycji, nie lubiąca maku, ale twardo go spożywająca w Nowy Rok (jak mówi polska tradycja) oprócz tych polskich zwyczajów będę pielęgnować też te węgierskie :)
Wam za to życzę udanej imprezy sylwestrowej i wszystkiego dobrego w Nowym Roku...
Do wszystkich znajomych kobiet za to apeluję, proszę jutro do mnie nie dzwonić...baba przynosi pecha :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz