czwartek, 28 maja 2009
weselimy się
Szczegóły na zdjęciach:
czwartek, 14 maja 2009
czas Tigera nadchodzi :P
Ja natomiast zdalam sobie sprawe, ze po prawie roku nieuczenia sie warto zaczac sie uczyc...i w zwiazku z tym zabralam sie za przesiadywanie w bibliotece, czytanie obowiazkowch pozycji no i oczyiwscie pisanie prac seminaryjnych czy semestralnych, jak wolicie. Obecnie splodzilam 3,5 strony o narracji w Szkole na granicy autorstwa Ottlika Gezy - swoja droga, polecam, polskie tlumaczenie jest! Jak prosto zauwazyc, zaczelam sie zajmowac pseudoprofesjonalnie-naukowo narracja, tej dyscypliny bedzie dotyczyla rowniez moja inna praca semestralna jak i byc moze magisterska, zobaczymy, czy bedzie ze mnie drugi Genette :)
Zatem ja powracam do zglebiania technik narracyjnych a Wy (zwracam sie do wszystkich razem i kazdego z osobna) moglibyscie napisac kilka slow do Asi :)
Dobrej nocki!!!
poniedziałek, 11 maja 2009
ach te Wegiery!!!
Na koniec jedna refleksja z serii: czasem naprawde nie rozumiem Wegrow. Wiecie ze, oni, tzn. Wegrzy, nawet teraz kiedy codziennie w Budapeszcie jest okolo 28 stopni i miasto az ma szary kolor od tego goracego kurzu i pylu, to oni nie otwieraja okien w srodkach komunikacji miejskiej (a jesli to bardzo rzadko i tylko leciutko uchylaja) a co wiecej, zdarzylo mi sie juz kilka razy jechac autobusem z wlaczonym ogrzewaniem!!!! No ja po prostu tego nie pojmuje!!!!!
Kazdy koniec jest poczatkiem...
Wszystko ma swoj koniec, tak tez stalo sie i tym razem. Moja misja sluzenia ojczyznie dobiegla konca. Ostateczny koniec jeszcze nie mial miejsca, bo musze jeszcze odebrac dokumenty, pooddawac ksiazki, pozabierac pozyczone ksiazki, odebrac zamowienie z duty free shopu dla dyplomacji i oczywiscie wypic kawe z panem Andrzejem, ale teoretycznie moja praca sie skonczyla...
Szczerze mowiac, to troche przykro, naprawde, mimo ciaglych narzekan na brak czasu i nadmiar zajec, podobalo mi sie tam, podobal mi sie ten styl, podobala mi sie praca (najlepszy przyklad na to, ze pora skonczyc studiowac, czlowiek rwie sie do pracy!!!), z drugiej strony, nie moge juz dluzej tam zostac, bo petla na mej pieknej szyi zaciska sie coraz mocniej i pora zaczac interesowac sie uczelnia, a tego jest naaaaprawde duzo, moi przyjaciele Hungarysci, wiedza doskonale o czym mowie...
Zatem, rozdzial pt. Ambasada Polski w Budapeszcie dobiegl konca, ale co wazne, nauczyl mnie bardzo duzo, a co najwazniejsze zmusil do zastanowienia sie nad kilkoma istotnymi sprawami i mysle ze tak naprawde ten koniec jest wlasnie poczatkiem...a czego, to....pomyslow wiele, co z tego wyjdzie, zobaczymy...
Pierwsze koty za płoty :)
Koncert odbyl sie w przepieknym budynku teatru/kina Urania, wiedzialam ze jest cudowny z zewnatrz ale to co zobaczylam w srodku, szczegolnie w pomieszczeniach niedostepnych dla tzw. szarych ludzi, to przeszlo moje najsmielsze wyobrazeni, secesja wegierska w swoim najlepszym wydaniu (jesli termin nieznany to albo prosze sobie poszukac w Internecie albo prosze przyjechac do Bp, pokaze :) ) Co do koncertu to pierwsza czesc utwierdzila mnie w przekonaniu, ze jazz alternatywny nie jest z pewnoscia moim ulubionym typem muzyki, natomiast druga czesc uswietnil zawsze na miejscu, uniwersalny Chopin. No a po koncercie to wiadomo...bankiet w towarzystwie znakomitych gosci (przedstawiciele wszystkich wazniejszych ambasad z calego swiata, ludzi polityki, dziennikarze, zasluzeni dla kultury itp.)...a takich bylo naprawde duzo.
Musze stwierdzic, ze jak sie czlowiek poobraca w takim wielkim swiecie wsrod waznych osobistosci ze swiata polityki, kultury, nauki to az sie pozniej samemu chce nosa zadzierac :) a tak powaznie, to ciesze sie niezmiernie ze mialam okazje uczestniczyc w czyms takim, zobaczyc jak to jest jesc widelcem (noza przezornie nie wzielam) przystawke, danie glowne i deser, popijajac dobrym winem, NA STOJACO i prowadzic niesamowicie inetersujaca konwersacje na poziomie wyzszym niz zwyklam to robic :) Na przyjeciu spotkalam mojego ukochanego profesora Nagya, zaproszonego z racji, ze jest kierownikiem Katedry Polonistycznej w Debreczynie (oprocz naszej Katedry Wegierskiej) wiec mialam tez okazje porozmawiac z nim na troszke innych zasadach niz student-profesor, poznalam wielu interesujacych ludzi, uslyszalam duzo ciekawych historii i wogole jednym slowem, mimo lekkiego napuszenia calej imprezy, bardzo dobrze sie bawilam...oby wiecej takich okazji :)
Wpłynęłam na suchego przestwór oceanu...
Puszta zrobila na mnie naprawde duze wrazenie, step bezkresny, prawie jak ten mickiewiczowski, akermanski, szkoda tylko ze upamietniona w literaturze Hortobagyi csarda (czyli zajazd w Hortobagy) jest w tej chwili atrakcja typowo turystyczna z mnostwem Niemcow i Polakow a po dziewiecioprzeslowym moscie majacym ponad 100 lat jezdza najnowsze samochody...no coz, jak widac nawet na stepy wkracza cywilizacja...tak czy siak, polecam!!!!
Słodkie rulezzz!!!
Tak, tak, wiem, wiem, nie pisalam dlugo dlugo, ale teraz postanowilam nadrobic zaleglosci, dlatego mam nadzieje, ze moje zaniedbania zostana mi wybaczone.
Nadszedl maj a wraz z nim fantastyczna pogoda na Wegrzech...z poczatkiem maja Budapest nawiedzila moja kochana Jusi i weekend majowy zostal spedzony pod znakiem sisters Słodkich. Bylo fantastycznie, obu nam brakowalo takich siostrzanych pogaduszek wiec we wszelkich ploteczkach,tych wazniejszych i mniej waznych nadrobilysmy zaleglosci, nie obylo sie bez zakupow, dlugich spacerow brzegiem Dunaju, dobrych obiadkow tam gdzie Wegiery chodza no i oczywiscie piwka (tym razem winko bylo ale tylko Czarnogorskie w akademiku) w klimatycznych knajpkach... Justys, niestety, po kilku dniach musiala wyjechac wiec z wielkim smutkiem odwiozlam ja na dworzec OrangeWays i skonczyl sie siostrzany weekend...ale wspomnien duzo, mnie udalo sie poodwiedzac takie miejsca w miescie, w ktorych jeszcze nie bylam, tak wiec ciekawie, owocnie, po prostu super...
Ponizej zamieszczam kilka swietnych fotek potwierdzajacych klase aparatu Justynki i oczywiscie umiejetnosci fotograficzne mojej siostrzyczki :)