poniedziałek, 11 maja 2009

Wpłynęłam na suchego przestwór oceanu...

Swieto Narodowe 3 maja uczcilam z Zsoltem wyjezdzajac na cos typowo wegierskiego, czyli tzw. Puszte - step wegierski, gdzie nie ma nic oprocz duzej ilosci trawy na baaardzo plaskiej powierzchni, jakis mocno zagrozonych gatunkow ptactwa polnego, lakowego i wodnego (spytacie, a skad woda, ano stad ze jak spadnie troszki wiecej deszczu to ta woda nie ma gdzie splynac wiec dopoki nie wsiaknie to sie tworza takie jeziorka stepowe, na ktore sprowadza sie ptactwo wodne), pasterzy ze stadami owiec u boku i oczywiscie mojego ukochanego ogromnego bydla szarego – tradycyjny wegierski gatunek bydla, ktory przybyl z Madziarami az spod Uralu do Niecki Karpackiej. Pomyslicie, ze mi sie nadmiar papryki juz calkowicie rzucil na glowe ze jakas krowa sie zachwycam, ale wystarczy popatrzec na zdjecia, a najlepiej to na te krowy na zywo i zrozumie sie ze sa fantastyczne, ogromne, wzbudzajace strach i szacunek swoimi fantazyjnie powykrecanymi rogami, takie jak woly z bajek, ktore sie czytalo w dziecinstwie...zreszta zobaczcie na zdjeciach:




Puszta zrobila na mnie naprawde duze wrazenie, step bezkresny, prawie jak ten mickiewiczowski, akermanski, szkoda tylko ze upamietniona w literaturze Hortobagyi csarda (czyli zajazd w Hortobagy) jest w tej chwili atrakcja typowo turystyczna z mnostwem Niemcow i Polakow a po dziewiecioprzeslowym moscie majacym ponad 100 lat jezdza najnowsze samochody...no coz, jak widac nawet na stepy wkracza cywilizacja...tak czy siak, polecam!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz