poniedziałek, 7 grudnia 2009

po godzinach...

co u mnie pytacie... praca praca praca... tak tak, ale nie tylko... :) odkad zaczelam pracowac obiecalam sobie, ze kazdego dnia bede sie starala zrobic cos jeszcze, a nie tylko padnieta po "robocie" wroce do domu i moja aktywnosc skonczy sie na wykapaniu i polozeniu do lozka... tak wiec kazdego dnia albo udaje sie na mala przechadzke (jeden przystanek do przejscia wiecej juz robi robote :) w koncu ta klimatyzcja moze doprowadzic do niedotlenienia mozgu) albo umawiam sie z kims na male pogaduchy tudziez spacer (jak widac ruch to teraz moje drugie imie :P), staram sie rowniez rozwijac kulturalnie (np. wieczor z panem Jerzym Stuhrem, ktory odwiedzil dwa tygodnie temu Budapest) lub naukowo (stala lektura ksiazek, ktore moga a nie musza przydac sie do pracy magisterskiej)... ostatnio natomiast przeroznych atrakcji dostarczali mi moi przyjaciele odwiedzajac mnie tlumnie w Budapeszcie: Ania, Maciek, Asia... w ten sposob w tym momencie jarmark adwentowy z kazdym swoim stoiskiem na Vörösmarty tér nie kryje juz przede tajemnic :) rowniez w pokoju moje wspollokatorki dbaja o prawidlowa higiene mego umyslu i przynajmniej raz w tygodniu urzadzamy sobie babskie kino akademikowe w roli glownej z boskim Bradem Pittem lub tajemniczym Johnnym Deppem :) tak wiec jak widac, korporacja nie wchlonela mnie doszczetnie i jak na razie trzymam sie jakos... byle do swiat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz